niedziela, 15 listopada 2015

Karmienie piersią ciągu dalszy

Mleczna droga mojej córci jest "usłana różami". Podobno w piersiach mam śmietanę, a nie mleko i może między innymi dlatego Róża uwielbia być przystawiana do cyca. Kilka godzin po porodzie odwiedziła mnie moja siostra. Przywiozła ze sobą kawałek gotowanego schabu, kasze, mus z gotowanych warzyw, sok jabłkowy i herbatniki. Od początku to właśnie Kasia była dla mnie autorytetem w kwestii co może i powinna jeść mama karmiąca. Jej pierwszy syn był uczulony chyba na wszystko co możliwe. Po dwóch tygodniach jedzenia tylko chleba pieczonego przez mojego szwagra, pasztetu z marchwi i piersi z kurczaka i picia tylko wody przegotowanej Kasia trafiła do dermatologa dziecięcego z Syriuszem, którego zmiany na skórze twarzy zaczynały już krwawić (wszytko co dotykało bezpośrednio jego buzi było uprzednio gotowane i prane/płukane w loveli, wszyscy, którzy się do niego zbliżali musieli myć ręce do łokci mydełkiem bambino ect..). Dodatkowo Kasi doskwierał brak pokarmu. Lekarka po wysłuchaniu całej historii z uśmiechem na twarzy zapytała "naprawdę nie ma pani pokarmu?"*. Brak szeroko rozumianego normalnego jedzenia wpłynął na zanik pokarmu, ot niespodzianka. Kasia z niedowierzaniem zapytała, czy w takim razie może zjeść tort czekoladowy i czy nie wpłynie to na kondycje skóry małego. Odpowiedź była twierdząca. Wracając do domu Kasia kupiła tort czekoladowy i zjadła cieniusieńki plasterek. Synek nie ucierpiał na tym, a ranki same zagoiły się po jakimś czasie. Wracając do mnie  - będąc w szpitalu, oszołomiona porodem wypiłam całą wodę i sok jabłkowy jaki dostałam. Myślałam, że nie dam rady przełknąć obiadu od siostry, ale za namową mamy wmusiłam w siebie kilka kęsów. Od tego czasu moją głowę zaprzątała myśl co mogę jeść, a czego nie. Byłam zła na siebie, że przed porodem nie przestudiowałam listy dozwolonych produktów i tych, które są zakazane. Żyłam iluzją, jak mi się wtedy wydawało, że położna na szkole rodzenia wiedziała co mówi przekazując nam filozofię, że nie ma czegoś takiego jak dieta matki karmiącej i jeść można wszystko. Oczywiście położna radziła nam unikać potraw ciężkostrawnych, smażonych i żywności głęboko przetworzonej. Mój mąż, z którym dzieliłam się swoimi obawami, że nieopatrznie mogę skrzywdzić naszą córeczkę, za wzór stawiał mi swoją siostrę, również Kasię. Kasia przez całe cztery miesiące jadła TYLKO gotowaną pierś z indyka, gotowane ziemniaki, sucharki i jabłka w ramach szaleństwa. Moja dieta po powrocie do domu była dietą... racjonalną i zdrową. Pierwszy miesiąc unikałam potraw smażonych i surowych warzyw. Odstawiłam słodycze, napoje gazowane i różne grzeszki dietetyczne jakie zdarzało mi się "popełniać" w ciąży. Po około 1.5 miesiąca zaczęłam jeść potrawy pieczone i duszone. Po dwóch miesiącach gotowane klopsiki z indyka zastąpiłam malutkim kotlecikiem mielonym, na który od dawna miałam ochotę. We wrześniu skusiłam się na jagodziankę. Warzywa i owoce surowe wprowadzałam dość szybko, po jednym na raz. Papryka (źródło witaminy C), pomidor, sałata, ogórek gruntowy i kiszony - to było moje urozmaicenie do kasz i ziemniaków. Jabłka, śliwki, gruszki, borówki i banany zastępowały mi słodycze i pozwalały szybko zaspokoić głód. Oczywiście nie wszystko było takie różowe. Po dwóch tygodniach urlopu "połogowego" jak tylko mój mąż wrócił do pracy bywały dni, że dopóki nie wrócił jadłam, a raczej piłam tylko ten nieszczęsny sok jabłkowy z wodą. Nie dlatego, że nie miałam co jeść, a dlatego, że nie mogłam nawet na sekundę wypuścić mojej córci z rąk. Na szczęście kilka mocnych słów od siostry, która strofowała mnie, że bardziej zaszkodzę Róży jak stracę pokarm, podziałało. Z czasem złapałyśmy z córcią fajny rytm dnia. Jest w nim czas na zabawę, czułość, ale też ja mogę spokojnie zjeść i przyrządzić posiłek dla męża. Róża od jakiegoś czasu jest przez nas uczona, że gdy my jemy posiłek towarzyszy nam w bujaczku w kuchni. Widzi, że spożywamy obiad bądź kolację i przez 15-20 minut jest spokojna i uważnie nas obserwuje. Jako mama prawie czteromiesięcznego brzdąca dziękuję Opatrzności za brak jakichkolwiek (jak dotychczas znanych mi) alergii i uważam, że dieta mamy karmiącej powinna być przede wszystkim oparta na zdrowym rozsądku. Trzeba obserwować maluszka i nie wprowadzać za dużo nowości jednocześnie. Szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko dlatego wszystkim mamom karmiącym życzę smacznego :)

Dodatek: Gdybym miała dziś tj. 15/11/15 powiedzieć czego mi brakuje to primo czekolady secundo cytrusów, ale uśmiech mojej niuni naprawdę wynagradza wszystkie "wyrzeczenia".

* Całe szczęście zmiany na buzi mojego siostrzeńca były objawami niegroźnego uczulenia wieku noworodkowo-niemowlęcego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz